Dzien drugi

 

Wprowadzenie

 

         Wczoraj powiedziano: Adwent to tryptyk - szczególny splot dziejów Boga i ludzi.

Adwent to przyjście Boga z przeszłości,

ogarnia On teraźniejszość,

przychodzi także z przyszłości. Mieści w sobie tęskne wyczekiwanie w przeszłości szczególnego posłańca Boga - Mesjasza oraz Jego przyjście; przywołuje teraźniejszość, w której obecny jest Bóg i ukazuje przyszłość dalszą niż jakikolwiek czas. Świat otrzymał punkt centralny swego istnienia i działania - wieczność, jaka weszła w czas - Jezusa Chrystusa, który jest wczoraj, dziś i na wieki (Hbr 13,8).

 

         Boże Narodzenie, którego oczekujemy, jest wschodzącym słońcem.

         Adwent zaś tym nisko padającym światłem, które zaprasza nas do wyjścia na horyzont, aby zobaczyć nadchodzącego Boga.  Wczoraj przypominaliśmy sobie, że Bóg już przyszedł, zaofiarował swoją obecność, przyniósł nadzieję i pokój na ludzkie dni. Bóg przyszedł z przeszłości. Jezus przyszedł na ziemię, ale czas Jego nie przeminął. Ma jeszcze tyle do powiedzenia. Dziś popatrzmy na Jego przyjście. Jak w każdej Eucharystii, tak i dzisiaj powiemy: I oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Ale czy ta myśl uderza w nasze drzwi? Czy oczekujemy? Jakie to oczekiwanie?

         Zbliża się wasze odkupienie - powiada Paweł Ap. Dziś powiedzielibyśmy: Zbliża się wasze uwolnienie. Wyprostujcie się i podnieście głowy. Niech wasze ciało, ani serce, ani myśl  nie będą ociężałe z nadmiaru kłopotów, trosk, z nadmiaru zajęć. Jesteś ociężały narodzie mój. Nadmiar pożywienia nadyma cię - pisał Signer. Jesteś niewolnikiem zbyt wielu rzeczy. Nadmiar dobrego samopoczucia wiąże cię. Pochłania cię nadmiar próżności i posiadanych racji. Krępuje nadmiar głupoty. Nadmiar iluzji bałamuci cię. Za bardzo jesteś ociężały. Stań się lżejszym. Bądż zawsze gotowym do drogi. To program na czas adwentowy - porzucenie obciążeń. Czas lekkości serca. Uwolnić się od nadmiernej troski.

 

 

 

 

 

 

konferencja II

 

Chrystus przyjdzie

 

 

                  "Bóg przychodzi z przyszłości" - zatytułował swoją książkę Pierre Talec. Odsłoni się wtedy zmierzch świata. Słabe Dziecko z Betlejem okaże się Panem z gorejącego krzewu na Synaju, Sędzią, który ma oczy z płomieni. Jego nadchodzące w obłoku kroki poprzedzi naruszenie porządku kosmosu oraz kataklizmy na ziemi. Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku. Uważajcie... żeby ten dzień nie przyszedł na was znienacka, jak potrzask (Łk 21,25-27.34). W ostatni dzień istnienia nie będą potrzebne słońce, księżyc i gwiazdy. Jednak ogromne cmentarzysko z gwiazd, planet i ludzi nie jest ostatnim aktem w istnieniu wszechświata. 

W Apokalipsie pełnej symboli i mistyki ukazuje się dalszy ciąg dziejów stworzonego świata i ludzi. W języku greckim "apokalypsis" znaczy "odsłonięcie". Płonący świat w kosmicznej katastrofie, jak olbrzymia pochodnia, będzie oświetlał Jego przyjście. Przyjście w chwale i mocy. Jakże inne, odmienne od pierwszego, gdy przyszedł pomiędzy  ludzi pokorny, nierozpoznany i bezbronny. Wizja wydarzeń towarzyszących końcowi świata - kataklizm systemu planetarnego, który dopełnia grozy, odsłoni nie tyle sens dziejów przeszłych, ile ukrytą historię zmagania się dobra i zła, którym wynajmował się człowiek.

         Sąd Memlinga, Michała Anioła lub cykl drzeworytów Albrechta Durera ukazują, jak  serio traktowali ludzie słowa oznajmiające, że świat zbliża się do krawędzi swego istnienia. Widzieli otwarty widok na nową rzeczywistość. W wizji religijnej, która jest o wiele straszniejsza niż naukowe hipotezy końca świata, kryje się optymizm. Totalny koniec jest początkiem. "Rozpad całej aktualnej rzeczywistości materialnej, która znalazłszy się u progu nowej ziemi i nowego nieba jest równoznaczna z czymś w rodzaju powtórnego aktu stworzenia wszechrzeczywistości - ulega przemianie tak całkowitej, że sposób jej organizacji i znane nam dziś jej prawa przestają obowiązywać i istnieć - pisze w swoim "Credo" Tadeusz Żychiewicz - całość zaś przybiera formę katastrofy pankosmicznej, ogarniającej cały wszechświat". Ostatnia publiczna i jednorazowa odsłona ukaże, że istnieje Bóg i co On zrobił dla człowieka.

         Współczesność zamknęła los w kręgu widzialnego świata, wśród zjawisk dostrzegalnych zmysłami. Świat oderwała od punktu jego odniesienia - wieczności. Dlatego przestał być opowieścią z sensem. Apokalipsa przywołuje zatracony sens. Nigdy nie była tak blisko człowieka, jak obecnie. I chociaż teologowie powiadają, że kataklizm kosmiczny należy rozumieć symbolicznie, to nie sposób nie zauważyć, iż może on mieć i znamiona realne, mimo, że nie reporterskie. Błyskawice Apokalipsy już widać na horyzoncie. Człowiek z rąk Boga wyrwał ster świata. Z upojeniem opowiada o postępie, odkryciach, własnym geniuszu. I nie spostrzega, że razem z nim ster trzyma Thanatos - śmierć.

         Śmierć, która nie jest już tylko szkieletem tańczącym ze wszystkimi stanami w średniowiecznym dans macabre. Wyszła z cienia i nie kryje sie.

Bóg w Swoim orędziu zapewnia jednak, że nie dopuści do unicestwienia świata, nad czym tak usilnie pracuje człowiek. Wśród wielorakich zagrożeń przynosi On odpowiedź pełną odwiecznej nadziei. Koniec świata będzie nie tyle katastrofą, ile zwycięstwem Boga, które dzielić będzie z wierzącymi Mu. Wartością człowieka jest wieczność, którą widać przez uchylone drzwi  Apokalipsy. Wieczność określa życie każdego. Jeśli wykluczy się ją, ziemia staje się pusta, a człowiek na niej nieporozumieniem.

         Trzeba zdobyć się na odwagę, aby uwierzyć całym sercem we własne życie... wieczne.

         Adwent jest nadchodzącą przyszłością. Przyszłością Boga i człowieka. W niej ukryta groza i ocalenie. Groza bowiem odsłoni ludziom straszność ich czynów, które są zniewagą Boga. Ocalenie zaś objawi Jego Miłosierdzie, jakiego udzieli tym, którzy znali, czym jest wina i żal. W Dzień Ostateczny ziemia usunie się spod nóg i trzeba odejść w nieznane, pozostawiając wszystko, co stanowiło jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. W końcowym widowisku nikt nie będzie widzem. Będzie miał rolę jednego z uczestników. Dlatego konieczne jest osobiste przeżycie tajemnicy czekania na Boga, czekania w naszym życiu. Czekania na Tego, który powróci. Głosimy te prawdę w każdej Mszy: "I oczekujemy Twego przyjścia w chwale" Czy owo oczekiwanie przenika naprawdę nasze dni? Oczekujemy? Jak?

 

         Do pewnego czasu ludzie zadawalali się zegarami słonecznymi, wodnymi i piaskowymi. Jednak stali się ciekawi, która jest godzina. W 1309 roku złożono w Mediolanie pierwszy zegar mechaniczny. Wkrótce potem każde miasto posiadało na wieży kościelnej publiczny czasomierz. Oznajmiał nowy czas, erę nowożytną. To miało swoje następstwa.

Zegar zmienił życie. Uczy dokładnie dzielić czas, kalkulować, planować. Dzisiaj nie możemy żyć bez zegara. Nam często biją już nie godziny, lecz minuty. Życie straciło swoją bezpośredniość.  Stosuje się do wyznaczonego rytmu. Czas wolny tak samo zaplanowany, jak czas pracy.

Czas to pieniądz - mówią jedni. Czas to miłość - mówił kard. Wyszyński. Czy uda się czasowi nadać sens, nawet wtedy gdy nie przynosi pieniądza?

Co stało się w naszym obcowaniu z czasem? Właściwie powinniśmy go mieć więcej niż wcześniejsze pokolenia - wydłużył się okres życia, skrócił czas pracy. A przecież na każdym kroku słyszy się: Nie mam czasu. Nie istnieje inne słowo, którego by najróżniejsi ludzie tak zgodnie używali. Nie mamy czasu. Czas włada nami.

Jesteśmy ciągle już w następnej godzinie, w następnym dniu. Nie trzymamy się teraźniejszości ...

Pewnego mnicha zapytano, jak on przy tylu zajęciach może być tak skupiony. Jego odpowiedź brzmiała:

Kiedy stoję, wtedy stoję. Kiedy idę, wtedy idę. Kiedy siedzę, wtedy siedzę. Kiedy mówię, wtedy mówię. Przecież my robimy to również- wpadli mu w słowo pytający.

Nie, powiedział mnich - kiedy siedzicie, wtedy już (w myśli) stoicie. Kiedy stoicie, wtedy już biegniecie, Kiedy biegniecie, wtedy wydaje się wam, ze jesteście u celu...

Kiedy modlicie się, róbcie tylko jedno; módlcie się. Kiedy słuchacie,  tylko słuchajcie, kiedy... Tak, liczy się tylko teraz, i tutaj. Na ile je przyjmujemy, przeżywamy. Tylko w dobrze przyjętym teraz może coś naprawdę się wydarzyć, można spotkać się z samym sobą, także  z Bogiem.

 

 

 

         Adwent powtarzał się i powtarza. Rozgrywa się nie tylko w dziejach, ale i w człowieku. Trwa dotąd, dokąd istnieje widzialny świat. Trwa dotąd, dokąd istnieje każdy z nas. Na horyzoncie, poprzez ledwie uchylone drzwi wieczności, widać przyszłość - kraj miłości. Znajdą się w nim ci,  którzy słowa będziesz miłował Pana Boga swego ze wszystkiego serca swego, a bliźniego twego jak siebie samego - przełożyli na życie.

Wejść w Adwent znaczy ożywić i pogłębić w sobie świadomość, wiarę w ukrytą obecność Boga pośród nas zobaczyć bliżej siebie Odwiecznego. Postrzegać nadzieję, jaka z Nią przychodzi. Adwent to nisko padające światło, które zaprasza przed czasem do wyjścia poza horyzont.

Wyjść na drogę, naprzeciw Niego.

Gotujcie drogę Panu - woła adwentowy Jan.

Droga - topos Adwentu.

Ludzie pytają o ulicę w wielkim mieście, o drogę, aby nie przeoczyć skrzyżowania, pytają o drogę na początku dróg, albo u ich końca. Co odpowiadamy młodym i starszym ludziom, który raz po razie starają się, a nie znajdują drogi w swoim powołaniu. Co mówimy tym, którzy ugrzęźli w swym życiu, zabrnęli w ślepe uliczki, znaleźli się na dnie lub stacji końcowej? 

Może to o niej pisał poeta niemiecki Kunert:

Szukam drogi, która jest szersza niż ja.

Nie za wąskiej, nie jednoosobowej ścieżki.

Ale też nie zakurzonej, tysiąckrotnie przemierzonej.

Szukam drogi szew4szej niż dla mnie samego.   

Życie przypomina stąpanie po drodze. Nieraz przystajemy, spoglądamy wstecz, patrzymy przed siebie. Czy jesteśmy na właściwej drodze? Gdzie powinniśmy iść?

Droga wiedzie dalej niż do drzwi naszego domu. Prowadzi przez świat, ponad to wszystko, co może on nam zaofiarować. Na drodze, o której woła św. Jan,   idzie naprzeciw nam Bóg. Na niej możemy Go spotkać.

         Czas adwentowy nawołuje jak już powiedziano, nie tyle do moralnej doskonałości, ile do osobistego spotkania z Bogiem. Wiara nie jest zagadnieniem. Wiara jest przyjściem Osoby Jezusa Chrystusa. Spotkaniem w miejscu i warunkach, jakie On wyznacza. Jeśli człowiek chce Go usłyszeć, musi pozwolić, aby On formułował pytania. On ma powiedzieć, kim jest, co zechciał przynieść człowiekowi i czego spodziewa się od każdego z nas. Bowiem spodziewa się. Jeśli nie otworzymy oczu serca, idąc tą samą drogą możemy się nie spotkać. Ludzie zajęci swoimi myślami, problemami, mający własne, gotowe odpowiedzi, nie słyszą tego, co Bóg ma im do powiedzenia.

Adwent to czas sposobny, aby nie dreptać w miejscu, ani spadfać, ani galopować. Może trzeba usunąć  z drogi kamienie obrazy, wyrównać pagórki uprzedzeń, przezwyciężyć doliny zniechęcenia. Może trzeba oczyścić wyznawaną wiarę z wielorakich naleciałości, jakie przynosi egoizm, przyzwyczajenie, powierzchowność rozwiązań, niedoczytanie, niedomyślenie. To rezygnacja z Chrystusa tworzonego na własny obraz i podobieństwo. Zachęta do spotkania z Nim; kolejna próba, aby ukształtować w sobie obraz Jezusa, prawdziwy obraz.

Ale to nie może on być dziełem jednej chwili, czy jednego dnia. Jest dziełem miesięcy, lat, całego życia. Tworzony pospiesznie, powierzchownie, jakby na tafli wody, znika przy pierwszym podmuchu. A może trzeba po prostu być tak wewnętrznie wolnym, aby On Sam dokonał w człowieku odsłonięcia owej Vera Icona, Prawdziwego Oblicza. Ale wtedy Adwent musi trwać więcej niż cztery tygodnie. Wtedy jest początkiem, kiedy patrzy się bez grozy. Wtedy w dzień sądu nie będzie lęku.