Papież Jan Paweł II w Bernie

 

Wiadomość i opozycja. Papieża wita się z ogromną radością. Tym razem trafia przysłowiowa kosa na niespodziewany kamień. Protestacyjny list podpisali nasi prominentni z rejonu Bazylei, Lucerny i okolicy. Mamy tu niestety księży rejonu Bazylei z dziek. Wolfgang P. i wicedziek. Xavier P, świeckim teologiem oraz dymisjonowanym z Rzymu zakonnikiem P. I. OFMCap. W sumie 40 z teologami z Lucerny i mniejszymi płotkami, z przewagą niewiast. Marzy się chyba pewnym kręgom katolicyzm na wzór skrajnego protestantyzmu, a może nawet bez żadnego wzoru. Ot, byle pozostała nazwa: Römisch-katholisch, resztę się dokomponuje po kawałku z licznych sekt i rozmaitych religii. Powiało chłodem. Wierne kręgi zwarły szeregi. Miejscowy Biskup Kurt Koch, gospodarz spotkania młodzieży w Bernie uspokoił nastroje wyważonym listem. Wiele rozstrzygną dwa pielgrzymkowe dni 5 i 6 czerwca 2004. Już w piątek miałem dobre przeczucia. Oto brnąc przez Bazylejską starówkę do kantonalnego szpitala z Komunią św. dla 96-letniego Franciszka S. podziwiam wdzięk tego zakola Renu. Na 7. piętro wynosi mnie bezszelestna winda. Wszędzie nowoczesność. U góry pytam o dotyczącego i słyszę po polsku miłe pozdrowienie. To radośnie uśmiechnięta pani Alicja J. w pielęgniarskim czepku przypomina wspólną szkołę i lekcje niemieckiego sprzed pięciu lat. Szczęśliwie dostała pracę w swoim zawodzie. Wprawdzie do polskiego kościoła  mało przybywa, lecz Papieża szanuje i pamięta o Nim w modlitwie. Takich rozproszonych Rodaczek i Rodaków spotyka się w Bazylei często. Z wiarą i katolickim życiem bywa tu jak w przypowieści o Dobrym Pasterzu: gdy brak stałego pasterza, rozpraszają się owieczki. Wykorzystujemy w Bazylei co dwa tygodnie kościół od katolickiej wspólnoty francuskiej. Byłoby korzystniej mieć własną świątynię dla Polaków, albo przynajmniej kaplicę. Bez współpracy ze Szwajcarami  jesteśmy na to za biedni. Nie wszyscy tu i nie zawsze są twórczo nastawieni, co wydaje się potwierdzać ów nieprzemyślany list przeciw Papieżowi. Jednak Duch tchnie kędy chce. Nadziei nie trzeba tracić. Chrystus Wodzem-Królem-Władcą nam poprzez czasy, lądy, generacje i przestrzenie. Propaganda i rzeczywistość. Radio i telewizja dały wzmianki o wizycie. Tu i tam dłuższe programy, często jednak niezbyt przychylne dla katolików i papieża. Sobotę 5. czerwca obstawia młodzież. Słyszałem, że wybijały się polskie akcenty pośród 14 tysięcy zgromadzonych. Na  sobotniej Mszy św. w podbazylejskim Herten zwerbowałem jeszcze znajomych z Lörrach, małżeństwo Iwonę i Władysława C. Wyruszamy w niedzielę 6. VI  o brzasku, żebym na 8. mógł być  przy ołtarzu. Droga sprzyja. W miarę przybliżania się do Berna ruch gęstnieje. Patrole drogowej służby przypatrują się w milczeniu pielgrzymo-turystom.

Organizacja wzorowa, zresztą nie ma tłoku. Tutejsza ludność jest protestancka lub zgoła religijnie obojętna. Przy wejściu na stadion o dźwięcznej nazwie Almend (=zwyczajny) czuwają patrole z detektorami, bronią i wilczurami. Dostrzegam znajomych z Niemiec, panią Elisabeth K. z Bruchsal w orszaku popularnego wizjonera Pino Casagrande z Włoch. Jeśli takie znakomitości przybywają, to spotkanie ma wysoką rangę. Dwie godziny  przed sumą nie widać jeszcze tłumów. Jedynie tu i ówdzie grupki młodzieży. Porządkowe służby lustrują wszystko raz jeszcze. Mój kapłański strój i poważna mina pozwalają mi niemal wszystko obejrzeć. Okrężną drogą przez papieskie apartamenty docieram do przystosowanej na zakrystię fabrycznej hali. Księży na razie było niewielu. Obok w dużej hali występuje młodzieżowy zespół. Medytacje przeplatają się ze słownymi refleksjami we francuskim i włoskim języku. Kilkaset młodzieży i dorosłych zasiada w panoramicznie ustawionych rzędach. Za godzinę następują informacje.

 

 

Zbiera się nas księży równo dwie setki. Nie wszyscy mają zaproszenia. Ci, mają według decyzji prowadzącego biskupa trzymać się tych, którzy takowe otrzymali. Pełne zaufanie, żadnej kontroli. Wśród nas jednak spaceruje kilku miłych panów, uważnie się wszystkim przyglądając. W dwóch rzędach przechodzimy kilkaset metrów do polowego ołtarza. W przejściu świdrują nas czujne oczy wyszkolonego wilczura. To pewniejsze niż żmudne kontrole. Otaczamy ciekawie ustawiony ołtarz. Większość księży ma przygotowane siedzące miejsca w dwóch niewielkich zestawach krzeseł. Widzę młodszych ode mnie księży, azjatów i murzynów nie wyłączając. Myślę nieco usiąść  i trochę pomedytować ojcowskie słowo Namiestnika Chrystusa. Eucharystyczna ofiara. Brakło miejsca, zatem posuwam się taktycznie trochę w prawo i do przodu. Będę przynajmniej bliżej ołtarza. Przypieka słońce. Nagle ogromniasty cień chłodzi mi głowę.

 

Oczom nie wierzę. Na długim ramieniu porusza się najprawdziwsza kamera o wymiarach średniej klasy orła. Byłem w jej zasięgu. Raz po raz lustrowała moją fizjonomię. Z kilkunastu  kamer dawano przegląd na dwóch ogromniastych ekranach po bokach ołtarza.

W doskonałym nagłośnieniu i w powodzi spikerskich zapowiedzi młodzieży, przeplatanych żywymi pieśniami zabrzmiał wreszcie spokojny głos Papieża.

 

 

Rozkosz dla polskiego ucha. Liturgia po niemiecku. Krótko i zwięźle, ale wyczerpująco wkroczył dostojny celebrans w tematykę ekumenizmu i autentyczności Kościoła. Odniosłem wrażenie, że jego francuski brzmiał dobitniej aniżeli niemiecki. Do konsekracji otrzymałem gliniane, lecz polewane naczynie w winem. Na kilka minut wpatrzyło się we mnie wytrwałe oko dyżurnej kamery. Co to dla nawykłego tylko do migawek wiejskiego proboszcza znaczy, nie potrzebuję wyjaśniać. Starałem się trwać w modlitwie. Wszak dziś 35. rocznica moich prymicji w parafii Łączki Kucharskie.

Polska Samosierra. Przy udzielaniu Komunii św. można było zauważyć znaczący udział w papieskim tryumfie tutejszych Polaków. Przy głównej drodze trzymali poziomo nasi rodacy ponad 30-metrową flagę. Jedna z młodzieżowych kwater powiewała cała biało-czerwonymi chorągiewkami. Śpiewano znane pieśni, tu i tam wznoszono polskie okrzyki. Wśród komunikujących nie zabrakło znajomych uśmiechniętych fizjonomii Rodaków. Przez siedem lat mogłem ich zapamiętać. Pośród 70. tysięcy głów słyszało się niemal wszystkie światowe języki. Na ogół dominował francuski z włoskim. Równorzędnie słyszało się polski. Nasza polska społeczność dokonała tak oto kolejnej historycznej szarży, tym razem na szwajcarskich śladach Tadeusza Kościuszki pod kierunkiem znakomitego Rodaka z Wadowic, Krakowa i Rzymu. Wprawdzie na wózku, nie na rumaku, ale dowodził z precyzją i zwycięsko. Kilka zdań wypowiedzianych przez Następcę Piotra po polsku świadczyło, że Papież nas dostrzega, odpowiada na okrzyki czy pieśni. Bez nas Polaków byłoby trudno przełamać te lody antypapieskiej obojętności. Chwała wspólnocie rodaków. Oby tak dalej. Zabrzmiało: Danke Schweiz!.

Radio Maryja. Po kilku godzinach liturgicznej modlitwy odnajdujemy się przy samochodach. Jest miło. Rozmawia się i wspomina. Znamy się nie od dziś. Nastrój niemal rodzinny. Jako 35-letni Prymicjant dzielę się owocami, napojami, chlebem i słodyczami. Do grona znajomych wprowadzam Iwonę i Władysława C. Jako Ślązacy reprezentują nieco inny świat. W Bazylei element polski bywa silniejszy, natomiast za Renem po niemieckiej stronie wszystko zdaje się zmierzać ku radykalnej zmianie obyczajów z polskich na zachodnie. Prym wiodą w rozmowach entuzjaści Radia Maryja. Ja deklaruję się w rozmowie na Radio Watykan, którego słucham. Czeka mnie wieczorna Msza św. dziś za Renem. Obowiązek przed radościami, mawiali starzy asceci. Trzeba jednak przyznać Radiu Maryja niemały wpływ na dusze wygnańców. Pani Maria K. z dumą pokazuje atakowany przez innych Polaków afisz. Kończymy urocze godziny słonecznym pożegnaniem. Szwajcarskie autostrady wiodą nas ku pracowitej codzienności. Wiemy, że w Bazylei planuje się zamknięcie aż trzech katolickich świątyń, podczas gdy nas Polaków jest kilkanaście setek z okładem, nie licząc braci Ślązaków po niemieckiej stronie i wielu Rodaków za francuską granicą. Na moją propozycję, by na papieską wizytę sprezentować polskiej wspólnocie w Bazylei którąś z nich pokręcił nasz Biskup z niedowierzaniem głową.

 

 

W nas Polaków trzeba jednak wierzyć. Nie zawsze jesteśmy w religijnym zapale do końca wytrwali, ale mamy swoje Somosierry nie tylko w historii, lecz jakże często w tworzeniu żywej wspólnoty. Bywa nas w kościele Sacra Coeure raz więcej raz mniej. Zmieniają się kapłani, a wspólnota ewoluuje. Trzeba, jak uczy Papież, wierzyć i ufać młodym. Dziękujemy Ci Ojcze Święty za te słowa i wyważone oceny szwajcarskiego Kościoła.

 

                                                         /Ks. Stanisław Bobulski- Bazylea/