Specyfika nauczania historii Polski
Przemyślenia osobiste
Szkoła Niedzielna przy Polskiej Misji Katolickiej powstała przed siedmioma laty z inicjatywy księdza prałata Włodzimierza Czerwińskiego – misjonarza, który przybył z Polski do Zurychu by licznej grupie Polaków z niemieckojęzycznej Szwajcarii zapewnić opiekę duszpasterską. Różne informacje z życia tej szkoły, jej dokładną historię powstania, program nauczania, zasady funkcjonowania, statystykę uczniów, nazwiska nauczycieli, trudności funkcjonowania przedstawiałam w artykułach publikowanych w polonijnej prasie szwajcarskiej („Nasza Gazetka“ i „Wiadomości“). Dzisiaj ograniczę się do moich osobistych refleksji na temat nauczania historii Polski, którym zajmuję się w Szkole Niedzielnej od chwili jej założenia. Uczenie historii Polski w niedzielne popołudnia jest dla mnie przyjemnością. Fascynujące jest obserwowanie dzieci polonijnych, najczęściej poza Polską urodzonych, jak w gronie rówieśników odkrywają swoje korzenie i tożsamość. Każde z nimi spotkanie to szansa zetknięcia się z czymś nowym, a mianowicie z ich reakcją na informacje o niezwykłych zjawiskach, wydarzeniach, postaciach, nie przylegających do kulturowej atmosfery ich dnia codziennego. Uczenie w szkole niedzielnej jest jednak dla mnie także wielkim wyzwaniem wynikającym ze stawianego sobie pytania: jaką korzyść wewnętrzną wynosi dziecko polonijne z lekcji historii. Uzyskanie prostej odpowiedzi na powyższe pytanie w warunkach niedzielnej szkoły polonijnej nie jest łatwe. Lekcje kursu historii Polski oparte są na programie obowiązującym w krajowych szkołach dla klas IV. Tymczasem uczniowie szkoły niedzielnej znajdują się w specyficznych, trudnych warunkach, poza granicami Polski. Często nie rozumieją znaczenia wyrażeń historycznych a braki codziennej narodowej rzeczywistości nie ułatwiają im zrozumienia odległych historycznych epok. Co robić więc by spędzony czas w niedzielnej szkole nie był dla dzieci stracony i żeby mimo trudności związanych z tematem i językiem chcieli się czegoś nauczyć. To wyzwanie o którym powyżej wspomniałam to kwestia wypracowania przystępnego sposobu przekazania dziecku trudnych treści historycznych. Dla każdej lekcji i każdego ucznia sporządzam na podstawie obowiązującego podręcznika i rozdaję na zajęciach, komplet materiałów specjalnie dostosowanych do ich możliwości: tekst-konspekt omawianego tematu z minimalnym zasobem słów trudnych, słowniczek słów nieznanych, kopię obrazu polskiego malarza ilustrującego omawiane wydarzenie historyczne. Następnym etapem jest opowiadanie dzieciom zdarzeń dziejowych. Staram się by opowiadania moje miały werwę, pobudzam ich siłę wyobraźni, dążę do jasności wywodów. Unikam czułostkowości, przesady i usiłuję osiągnąć szczerą bezstronność. Na koniec lekcji, jeżeli uczniowie byli w dobrej kondycji, skupiali się i nie przeszkadzali, jest czas na ćwiczenia i sprawdziany pisemne. Najczęściej przygotowuję je w formie tzw. „dziurawców“. W zdaniach, stwierdzających wydarzenia historyczne znajdują się puste miejsca, brakują słowa podstawowe, czasem podana jest tylko ich pierwsza litera. Zadaniem uczniów jest wypełnienie pustych miejsc przez co mają możliwość kilkakrotnego powtórzenia treści historycznej i przyswojenia sobie nowego słownictwa. Piśmienne opracowanie treści historycznej lekcji i wręczenie go uczniom jest dla mnie dialogiem z rodzicami, którzy również podobnie jak ja stoją przed wyzwaniem. A tym wyzwaniem dla nich jest nauczyciel historii. Przeczytanie przez nich, przyniesionego przez ich dziecko do domu tekstu, ułatwi im poznanie mojej osobowości, sposobu prowadzenia lekcji, mego podejścia do uczniów i prawdy historycznej. W idealnej sytuacji tekst ten może wzbudzić u rodziców ochotę porozmawiania z własnym dzieckiem na tematy historyczne. Biorąc pod uwagę minimalny czas przebywania z uczniami, lekcje historii odbywają się raz w miesiącu, walczę z pokusą za wszelką cenę przerobienia materiału i zrealizowania programu nauczania. Tymczasem rzetelność w podejściu do samej idei uczenia wymaga dłuższego zatrzymania się przy pewnych tematach. Omawiając z moimi uczniami życie na zamkach i grodach, jedną lekcję poświęciłam na odtworzenie atmosfery turnieju rycerskiego. Chłopcy byli rycerzami, dziewczęta damami dworu, a ja na przemian albo błogosławiącym księdzem albo księciem przyglądającym się zawodom. Dążę do tego by móc częściej przerobioną lekcję tak inscenizować i w ten sposób utrwalać ją w pamięci mych uczniów. W specjalistycznej prasie o edukacji polskich dzieci za granicą coraz częściej mówi się o konieczności opracowania specjalnego programu nauczania z bogatym suplementem pomocy dydaktycznych. Może doczekam takich czasów, kiedy to po omówieniu rządów króla Kazimierza Wielkiego, ostatniego z Piastów, będę mogła pokazać uczniom, krótki dydaktyczny film o społeczeństwie polskim za panowania tej dynastii. Zanim jednak to nastąpi korzystam ze skromniejszych pomocy dydaktycznych, organizowanych własnym sumptem. Kiedy z uczestnikami pierwszego kursu historii, (trwał 5 lat a rozwiązałam go ze względu na duże obowiązki mych uczniów wstępujących do średnich szkół szwajcarskich), przerabiałam późniejsze epoki historyczne program nauczania uzupełniałam odtwarzanymi z płyt pieśniami patriotycznymi lub utworami muzyki poważnej. Uczniowie Szkoły Niedzielnej uczestniczą wraz z dorosłymi rodakami w celebracji Świąt Narodowych powiązanych zazwyczaj z ważnymi datami lub osobistościami historycznymi. Wykorzystuję wtedy te podniosłe momenty do wygłaszania krótkich impresji historycznych, wprowadzając w ten sposób do mego programu nauczania, spontaniczne żywe lekcje historii. Czasem w trudnych warunkach szkoły niedzielnej uda się zorganizowanie wycieczki o charakterze historycznym. Odbyliśmy taką (brali w niej udział uczniowie starsi) do Muzeum Tedeusza Kościuszki w Solurze jako inaugurację otwarcia piątego roku nauczania w Szkole Niedzielnej. Ucząc dzieci historii Polski mam wiele wątpliwości czy nie upraszczam zbyt tematu, czy historia tradycyjnej kultury i życia codziennego w przeszłości jest przeze mnie dostatecznie dostrzegana i czy nie posiadając wyspecjalizowanego wykształcenia historycznego mam prawo uczyć dzieci. Na moje zastrzeżenia znajduję na szczęście odpowiedź w specjalistycznej prasie edukacyjnej, że „Nauczyciel jest tylko i wyłącznie pośrednikiem i nie jest w stanie zmusić nikogo do nauki. Nauczyciel nie może stawiać sobie maksymalnych celów, ponieważ uczenie to nie jest zadanie produkcyjne, tylko ukazywanie wartości i przybliżanie do nich. Nauczyciel jest rozliczany w perspektywie długości życia swoich uczniów i nigdy nie jest w stanie przewidzieć w jaką glebę, jakie ziarno zostanie posiane“ (M. Szajnert, USA – głos w „Forum Oświaty Polonijnej“ w czasopiśmie „Wspólnota Polska „ Nr. 2/2002). Na zakończenie mych osobistych przemyśleń i doświadczeń pragnę dokonać pewnego uogólniającego porównania. Nauczanie w polonijnych szkołach sobotnio-niedzielnych jest wyzwaniem nauczycieli do pojedynku (bezkrwawego na szczęście) o tożsamość polonijnych dzieci i o ich refleksje nad własną kulturą. A każdy nauczyciel takiej szkoły daje „parol“ iż stanie do tego pojedynku w każdej chwili.
/Janina Kasprzak-Trzcińska/